Internet jest wspaniałym narzędziem, które umożliwia nam dostęp do informacji, rozrywki i kontaktów z innymi ludźmi. Jednak należy pamiętać, że istnieje wiele rzeczy, których nie powinno się robić w Internecie. Należą do nich między innymi: udostępnianie swoich danych osobowych, korzystanie z nielegalnych źródeł, wysyłanie
Dlaczego nie ma dzieci na podwórkach ?Przedstawiciele organizacji National Wildlife Federation alarmują, że obecnie najmłodsze pokolenie przeznacza na aktywność na świeżym powietrzu średnio nie więcej niż 15 minut dziennie, podczas gdy pokolenie ich rodziców, będąc dziećmi, przebywało poza domem trzy kwadranse w ciągu dnia. Podwórka rzeczywiście świecą pustkami. Dlaczego rzadko widujemy tam grupy beztrosko bawiących się dzieci? Podwórko = NudyMaluchy często nie mają motywacji, do tego, by spędzać wolny czas na podwórku, gdyż nie postrzegają tego miejsca jako atrakcyjnego. Dzieci dorastające w towarzystwie bohaterów bajek, programów telewizyjnych i gier komputerowych są stale podddawane bodźcom. Coraz częściej rodzice starają się stymulować córki i synów, proponować im atrakcyjne zabawki i zabawy, zapominając niekiedy o pozostawieniu najmłodszym przestrzeni na własną twórczą pracę oraz swobodną aktywność. Dbając o rozwój dzieci, wzbraniamy się przed odmowami, odrzucaniem i zniechęcaniem ich wypowiedziami typu: „Idź się pobawić do swojego pokoju” lub „Teraz mamusia chce porozmawiać z ciocią. To są sprawy dorosłych”. Jeśli maluchy nie mogą liczyć na naszą uwagę, wówczas czują się zawiedzione i zdenerwowane. Współcześnie, dziecko jest w centrum – zagrożeniem w tej sytuacji jest wyuczenie bezradności oraz zniechęcenia maluchów wobec stawiania sobie celów i wyzwań. Niestety, samodzielne zorganizowanie sobie zajęcia może być zbyt wysoko postawiona poprzeczką – oczywiście włączenie kreskówki czy komputera udaje się naszym dzieciom bez trudu. Place zabaw nie dla dzieciChoć wyraźnie widać inwestycje gmin, spółdzielni i innych fundatorów w nowe place zabaw, to wciąż jest tych inicjatyw zbyt mało. Drabinki, huśtawki i zjeżdżalnie przyciągają dzieci wraz z rodzicami, lecz zły stan techniczny, rdza i odrapana farba, odchody psów oraz kotów na terenie placu – zniechęcają zainteresowanych. Trzydziestoletni rodzice wspominają fikołki na trzepaku jako największą atrakcję podwórkowych szaleństw, lecz pragnęliby dla swych pociech kolorowych placów zabaw z atestem. Tego typu modele są drogie, a niestety za nowe, ciekawe wzornictwo (np. kręte zjeżdżalnie, mini ścianki wspinaczkowe, urządzenia fitness) trzeba zapłacić naprawdę wysoką cenę. Podwórkowi chuliganie„Moje dziecko nie będzie bawiło się wśród łobuzów i meneli”. Rodzice nierzadko zabraniają dzieciom samodzielnie bawić się przed domem z obawy o zdrowie swoich maluchów i ryzyko przyswojenia niepożądanych zachowań. Nieletni przesiadują pod klatką, zalegają na ławkach przeklinając i hałasując. Zaś starsi, nierzadko ich rodzice, od wczesnych godzin porannych szwendają się po okolicy pod wpływem alkoholu. Taka wizja sąsiedzkiego podwórka przeraża zatroskane mamy. Nie widzą możliwości, by rozwiązać ten problem i zmienić przykry widok z okna. Rodzice starają się wówczas ograniczyć dzieciom dostęp do tego „złego” świata. Życie w izolacji umożliwiają malcom między innymi zdobycze techniki. Czy to jest jedyne wyjście? Mój przyjaciel, telewizorZabawy na podwórku nie dostarczają dzieciom takich emocji, jak oglądanie telewizji czy zasiadanie przed monitorem. Komputer, wspaniały towarzysz w edukacji naszych dzieci często jest jedynym prawdziwym kumplem syna i córki. Jeśli nie będziemy odrywać naszych dzieci od gier i zasobów sieci oraz podpowiadać im, jak mogą aktywnie i ciekawie spędzić czas, wówczas wychowamy dzieci z głębokimi problemami psychicznymi i pogłębiającym się pogorszeniem wzroku, silnymi bólami pleców, szyi i nadgarstka. Niestety, dzieci coraz rzadziej wybierają rozrywki na świeżym powietrzu, gdyż wzorują się na rodzicach, nieświadomych, ze modelują zachowania i postawy własnych dzieci. Rodzice nie ufająPaniczny strach o zdrowie własnych dzieci nierzadko blokuje rodziców, którzy dość późno decydują się pozwolić dziecku na samodzielne wyjścia na dwór. Wydłużają w nieskończoność wyjścia monitorowane i nadkontrolę, aż do chwili, gdy dziecko odczuwające tę nadopiekuńczość jako brak zaufania i problem w relacjach z rodzicami, postanowi udowodnić swoją pełną samodzielność i odpowiedzialność. Istotne, aby poznać znajomych naszego dziecka, umówić się, że wróci o określonej godzinie, otwarcie porozmawiać z dzieckiem o swoich obawach, itp. Przeszkadzają sąsiadomDzieci nie bawią się na własnych podwórkach, gdyż nierzadko rodzice otrzymują sygnały od sąsiadów, którym przeszkadza hałas towarzyszący grze w piłkę, czy innym zabawom. Uciszają maluchy, niekiedy starszą rodziców odpowiedzialnością karną i stosują inne formy wywierania wpływu. Reprezentanci społeczności sąsiedzkiej miewają krótką pamięć i zapominają o wyrazach spontanicznej aktywności i harcach, które dawniej nie były im obce. Często spotyka się deficyt empatii. Dzieci nie mają czasuGdy zastanawiamy się, czy w okolicy mieszkają dzieci, może się okazać, ze owszem, lecz w domu w zasadzie jedynie nocują. Rodzice troszcząc się o edukację swoich pociech zapewniają im moc zajęć pozaszkolnych. Rozkład dnia tak wychowywanego malucha przedstawia się następująco: pobudka, śniadanie plus bajki w telewizorze, przedszkole lub szkoła, zajęcia dodatkowe (np. sportowe, muzyczne, plastyczne, językowe), obiadokolacja z telewizją, odrabianie lekcji lub inna aktywność… nierzadko komputer, wieczorna toaleta i sen. Dzieciom brakuje czasu na szaleństwa pod blokiem czy na podwórku kamienicy, a plan ich zajęć nie uwzględnia przerwy na podwórkowe zabawyPodwórka przeradzają się w parkingiInnym problem jest stale zmniejszająca się przestrzeń przeznaczona dla najmłodszych. Dzieci nie mają już tyle miejsca na grę w piłkę, w klasy czy w podchody, ze względu na wzrastającą liczbę samochodów oraz sytuację na rynku nieruchomości. Parkingi zawłaszczają coraz więcej miejsca, które świetnie sprawdziłoby się jako skwer, deptak, plac zabaw. Parki i łąki, mogące wyzwolić niezliczoną ilość szalonych dziecięcych pomysłów na zabawę zamieniają się w grunty pod inwestycje i wyrastają na ich miejscu kolejne bloki. Cóż, jest to wymiar naszych czasów. Warto jednak skupić się na faktach – zabawy na zewnątrz, szczególnie w kontakcie z przyrodą, pozwolą dzieciom żyć dłużej w zdrowiu, pomagają zapobiegać otyłości depresji. Zapraszamy do zapisania się na nasz newsletter !
Do owych oaz "prawdziwej wolności" należą: Arabia Saudyjska, Chiny, Egipt, Irak, Iran, Kuba, Syria, Tunezja, Turkmenistan, Uzbekistan, Wietnam i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Istnieją też kraje, w których wprawdzie nie ma ścisłej kontroli czy też politycznych ograniczeń, ale wskaźnik dostępności do Internetu wśród mieszkańców . . . Skip to content Jak kupić dobre polskie jabłka? Mówi się, że należy jeść 2 jabłka dziennie. Jedno rano dla urody, a drugie wieczorem dla zdrowia. Na szczęście wybór jabłek jest bardzo duży, więc […] Zatwierdź pliki cookieUżywamy plików cookie na naszej stronie internetowej, aby zapewnić Ci najbardziej odpowiednie wrażenia, zapamiętując Twoje preferencje i powtarzając wizyty. Klikając „Akceptuj wszystko”, wyrażasz zgodę na użycie WSZYSTKICH plików cookie. Możesz jednak odwiedzić „Ustawienia plików cookie”, aby wyrazić kontrolowaną zgodę.
Jeśli nie płacimy swoich finansowych zobowiązań musimy liczyć się z konsekwencjami, czyli zajęciem komorniczym. Zgodnie z prawem komornik może zabrać część naszego majątku, ale prawo nakazuje mu jasno co może a czego nie może zabrać. Zobaczcie, czego komornik nam nie może zabrać w 2024 roku.
Artykuły z cyklu „Nauka i sztuka” Studenci i absolwenci Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego przygotowali pod kierunkiem dr hab. prof. UŚ Katarzyny Grzybczyk poradnik dla wszystkich, którzy chcą publikować zdjęcia, wypowiedzi czy filmiki w przestrzeni internetowej. W prosty sposób, posługując się licznymi praktycznymi przykładami, prawnicy wyjaśniają, jak prowadzić blog, kręcić vlog czy zostać instagramowiczem bez naruszania cudzych praw autorskich. Książka pt. „Czego nie wolno robić w internecie. Poradnik dla blogerów, vlogerów, gamerów i instagramowiczów” pod redakcją prof. Katarzyny Grzybczyk ukazała się w 2017 roku nakładem wydawnictwa Diffin. Pomysł na przygotowanie poradnika dla osób korzystających z internetu zrodził się podczas spotkań członków Koła Naukowego Prawa Własności Intelektualnej UŚ. Studenci, a dziś także absolwenci Wydziału Prawa i Administracji, zainteresowani zagadnieniami związanymi z prawem autorskim, prowadzili warsztaty, konferencje naukowe, a także spotkania z uczniami w wielu szkołach. – Rozmawiając z młodymi ludźmi, słyszeliśmy często, że na rynku brakuje publikacji, które w możliwie jasny sposób odpowiadałyby na pytania, co można, a czego nie należy robić w internecie – mówi mgr Natalia Święch-Czech, współautorka poradnika, absolwentka prawa. – Dlatego podjęliśmy decyzję, że wspólnie przygotujemy taką książkę pod czujnym okiem pani profesor Katarzyny Grzybczyk, opiekunki naszego koła – dodaje. Autorzy publikacji opracowali poszczególne tematy zgodnie ze swoją specjalizacją. Prawnicy postanowili przede wszystkim rozprawić się z mitami, które panują wśród użytkowników internetu, a dotyczą zagadnień z zakresu ochrony poszczególnych praw własności intelektualnej. – Jedno z takich przekonań dotyczy wykorzystania fragmentów utworów muzycznych. Część uczniów, z którymi rozmawialiśmy, była przekonana, że jeśli udostępni np. trzysekundowy fragment nagrania na swoim blogu lub w opublikowanym filmiku, nie naruszy zapisów prawa autorskiego – opowiada mgr Bartosz Pudo, doktorant z WPiA. – Tymczasem nie ma znaczenia, czy wykorzystamy kilkusekundowy fragment, czy cały utwór – jako główny element naszego dzieła lub jako jego muzyczne tło. Jeśli nie opłaciliśmy licencji na korzystanie z konkretnego utworu w ściśle określonym celu, nie możemy go upublicznić – komentuje. Jednym z najpopularniejszych działań w sieci jest również udostępnianie linków do różnych materiałów na swoich stronach, blogach czy profilach w serwisach społecznościowych. W tym przypadku podstawą, jak wyjaśnia mgr Łukasz Maryniak, doktorant z WPiA, jest sprawdzenie, czy materiał ten pochodzi z legalnego źródła – Śledziłem z uwagą różne prawne rozstrzygnięcia dotyczące tej kwestii i muszę przyznać, że jest to jedno z bardziej zaskakujących zagadnień. Otóż okazało się, że udostępniając link do filmu lub utworu opublikowanego przez innego użytkownika nielegalnie, także mogę zostać pociągnięty do odpowiedzialności za naruszenie cudzych praw autorskich. To nie jest fikcja, takie rozprawy sądowe się odbywały – komentuje autor artykułu dotyczącego ściągania i publikowania plików w internecie. – Jak jednak mamy każdorazowo, przed kliknięciem, sprawdzać legalność źródła? To jedna z nierozwiązanych zagadek przepisów dotyczących prawa autorskiego w sieci – dodaje. Czytając poradnik, możemy dowiedzieć się też, dlaczego recenzja produktu czy wpisy na blogu są chronione prawem autorskim i dlaczego memy, pranki oraz przepisy kulinarne takiej ochronie już nie podlegają. O tym, co jest przedmiotem prawa autorskiego, pisze w książce mgr Karolina Rybak, doktorantka WPiA. Z kolei Alicja Przybyło, studentka III roku prawa, wyjaśnia znaczenie noty copyrightowej będącej informacją o zastrzeżeniu praw autorskich. W swym artykule nie tylko pokazuje, jaki jest poprawny zapis noty, lecz również tłumaczy, w jakich warunkach może być wiążąca. – Opracowując ten temat, przejrzałam kilkaset polskich i zagranicznych blogów. Okazało się, że stosowanie słynnego symbolu © jest niezwykle popularne, mało kto jednak wie, że w praktyce nie ma ona większego znaczenia. Odnoszę wrażenie, że chodzi raczej o aspekt psychologiczny – jakby autor wpisów mówił czytelnikowi: Uważaj! Jestem świadomy swoich praw autorskich! Warto wiedzieć, że użycie symbolu nie jest wystarczającym warunkiem zastrzeżenia praw autorskich danej publikacji – wyjaśnia studentka. Przedmiotem zainteresowań autorów publikacji była także moda. Mgr Maryla Bywalec i mgr Weronika Bednarska, absolwentki WPiA, opracowały tematykę związaną z projektowaniem ubrań. – Większość projektów nie jest chroniona prawem autorskim, tak jak nie są nim objęte pomysły. Znany był jednak przypadek, gdy jeden z projektantów mody, Jeremy Scott, wykorzystał w projekcie sukienki, w której wystąpiła Katy Perry, zdjęcie graffiti ulicznego artysty o pseudonimie RIME – mówi mgr Maryla Bywalec. Po lewej: zdjęcie graffiti pt. „Vandal Eyes”, których autorem jest RIME (źródło: po prawej: suknia projektu Jeremy’ego Scotta (źródło: Podane przykłady pochodzą z prezentowanej publikacji. Chociaż wspomniane „Vandal Eyes” zostało nielegalnie namalowane na jednym z budynków w Detroit, spełnia warunki definicji utworu w rozumieniu przepisów o prawie autorskim i prawem tym jest chronione. – Sprawa wykorzystania graffiti jako wzoru na sukience znalazła swój finał w sądzie i zakończyła się ugodą – dodaje. Mgr Żaneta Lerche-Górecka, absolwentka prawa, wyjaśnia natomiast, o co trzeba zadbać, gdy tworzy się własną markę i jakie korzyści płyną z rejestracji znaku towarowego. Jak wyjaśnia współautorka, wiele firm próbuje tworzyć łudząco podobne logotypy do tych, które stały się nieodłącznym symbolem światowych gigantów. Czasem usuwane lub dodawane są drobne elementy, na przykład nowa firma odzieżowa może próbować w swoim logo wykorzystać grafikę pumy szykującej się do skoku, lecz pozbawionej ogona. Taki znak towarowy nie może zostać zarejestrowany, gdyż swoim wyglądem przypomina logo marki Puma. – Rozpoznając marki, kierujemy się ogólnym, wizualnym wrażeniem. Możemy to zresztą łatwo sprawdzić. Zachęcam każdego, aby spróbował z pamięci narysować np. logo firmy Apple Inc. Kto z nas pamięta wszystkie szczegóły tak dobrze przecież znanego znaku? Z której strony jabłko jest nadgryzione, czy ma dorysowany ogonek albo listek, jaki jest kolor owocu… Dlatego właśnie nowe znaki towarowe nie mogą być łudząco podobne do tych, które już zostały zarejestrowane – tłumaczy mgr Żaneta Lerche-Górecka. Paweł Jasiński, student V roku prawa na WPiA tłumaczy z kolei, czym są utwory zależne, na ile możemy sobie pozwolić, opracowując cudzy utwór i jaka jest różnica między nielegalnym kopiowaniem, a cytowaniem, parodiowaniem czy karykaturowaniem dzieł objętych ochroną prawa autorskiego. Prof. Katarzyna Grzybczyk wyjaśnia natomiast, kogo zgodnie z prawem autorskim można nazwać twórcą i radzi, co należy zrobić w sytuacjach, gdy naruszyliśmy cudze prawa w internecie, bądź gdy ktoś nielegalnie wykorzystał nasze dzieło. – Podajemy wprawdzie wiele przykładów działań naruszających cudze prawa autorskie. Wystarczy jednak podstawowa wiedza w tym zakresie, by uniknąć kolizji z prawem, co również staraliśmy się pokazać w poradniku. Wbrew pozorom więcej nam w internecie wolno robić, niż nie wolno – podsumowuje redaktor naukowa publikacji. Źródła zdjęć (jeśli nie podano inaczej): Autorzy publikacji: dr hab. prof. UŚ Katarzyna Grzybczyk, Weronika Bednarska, Maryla Bywalec, Paweł Jasiński, Paweł Jędrysiak, Żaneta Lerche-Górecka, Łukasz Maryniak, Kacper Obara, Alicja Przybyło, Bartosz Pudo, Karolina Rybak oraz Natalia Święch-Czech. „Gazeta Wyborcza. Katowice” – „Studenci przestrzegają vlogerów, gamerów i instagramowiczów” (14. 03. 2018)
Jeśli kopiujesz opis produktu ze strony konkurencji, Twój sklep internetowy ma szansę spaść w wynikach wyszukiwania. Google często nie indeksuje witryn z duplicate content, ponieważ zajmują one miejsce w rankingu. To tak, jakby mieć dwie takie same piosenki na jednej playliście.
Skąd problemy z zakupem i reglamentacja cukru w sklepach? Jak tłumaczy Andrzej Gantner, złożyło się na to kilka czynników. Od zmian w logistyce, przez sztuczną panikę, po anomalię cenową na rynku cukrowniczym. - Jak widać nietrudno wywołać panikę konsumentów, nietrudno ich zachęcić, by kupowali na zapas. Natomiast mówienie o kryzysie cukrowym jest na wyrost - mówi ekspert. W niektórych sklepach brakuje cukru na półkach. Część sieci zaczęła nawet reglamentację produktu. Eksperci są jednak zgodni, że problemu z podażą nie ma. Cukier jest, a braki są wynikiem kilku niefortunnych czynników. Zobacz wideo Mięso z in vitro? Pierwszy raz zjedzono je w 2013 roku [Next Station] Sztuczna panika na zakup cukru Dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności Związku Pracodawców, największej europejskiej organizacji przemysłu żywnościowego Food Drink Europe zwraca uwagę, że przede wszystkim mamy do czynienia ze sztuczną paniką. Z podobnymi sytuacjami mierzyliśmy w czasie pandemii oraz na początku wojny w Ukrainie. - Jesteśmy więc wyczuleni na różne sygnały, jak np. nieostrożne wypowiedzi medialne - mówi Andrzej Gantner. Więcej informacji z kraju na stronie głównej Ekspert zwraca uwagę, że problem rozpoczął się od kłopotów z zaopatrzeniem w sklepach dużej sieci. Choć firma szybko wyjaśniła, że to lokalny problem dystrybucyjny i wynika ze zmiany centrum logistycznego, to zaczęła się już nakręcać spirala paniki. Polska jest trzecim największym producentem cukru w UE. Nic nie wskazuje na to, żeby cukru miało nam zabraknąć. Natomiast żaden łańcuch dostaw nie wytrzyma nagłego wykupowania w ciągu dwóch trzech dni dużych ilości cukru. Ewidentnie została nakręcona panika - mówi Andrzej Gantner. Dodaje, że problemy z dostępnością cukru dotyczą tylko niektórych sklepów. W innych stoją całe palety surowca w trzech rodzajach. Jak widać nietrudno wywołać panikę konsumentów, nietrudno ich zachęcić by kupowali na zapas. Natomiast mówienie o kryzysie cukrowym jest na wyrost - dodaje ekspert. Tak szeroki problem z podażą nie dotyczy obecnie jednak innych produktów. Ekspert uważa, że to wiążę się z naszymi przyzwyczajeniami jeszcze z czasów PRL. Wówczas cukier był reglamentowany, były na niego kartki i najwyraźniej wciąż tkwią w nas te przyzwyczajenia. Ponadto cukier się nie psuje, co też może skłaniać do robienia zapasów akurat tego produktu, który jest w centrum uwagi konsumentów. Nie tylko tych detalicznych, ale również hurtowych, ponieważ szeroko używa się go w produkcji. To prowadzi nas natomiast do ostatniego czynnika, który mógł wykreować niedobory cukru w sklepach. Anomalia cenowa na rynku cukru Przedsiębiorcy zazwyczaj kupują cukier w hurtowniach. Zdarzają się jednak sytuacje, gdy produkt ten jest tańszy w zwykłych sklepach. Do takich anomalii dochodzi, ponieważ duże sieci kontraktują olbrzymie ilości cukru, dzięki czemu mogą zejść z marży - tłumaczy Andrzej Gantner. Ponadto, gdy rynek jest niestabilny - jak teraz - ceny potrafią się zmieniać z tygodnia na tydzień. Wówczas może dojść do sytuacji, w której w jednym kanale dystrybucji jest taniej niż w innych. Taka sytuacja ma miejsce obecnie. Cukier w sklepach jest tańszy niż w hurtowniach, przedsiębiorcy wiec wybierają bardziej opłacalny dla nich hipermarket. Nie jest to sytuacja nadzwyczajna, poza tym, że nałożyła się akurat na problemy logistyczne jednej z największych polskich sieci, a w konsekwencji również na sztuczną panikę - uspokaja ekspert. Sytuacja ta nie wynika również z konkretnej transakcji. Już wcześniej zdarzało się, że duże sieci o dużej sile rynkowej wprowadzały promocje na cukier i niemal od razu musiały reglamentować zakupy ze względu na zapasy robione przez przedsiębiorców - podaje przykłady Gantner. I jak wyjaśnia, sytuacja powinna się unormować w ciągu tygodnia lub dwóch. Cukier będzie drożał Niedługo zaczyna się kampania cukrownicza, podczas której buraki przerabiane są na surowiec. Nic nie wskazuje, że miałoby zabraknąć cukru. Owszem cena cukru rośnie, ale nie dlatego, że go nie ma, ale z powodu rosnących kosztów produkcji. Bo do tego potrzebna jest energia, ciepło, burak cukrowy, którego koszty uprawy wzrosły o ponad 40 proc. więc ceny będą rosły - ocenia Andrzej Gantner. Do jakiego poziomu? To trudno oszacować, bo wiele zależy od cen energii jesienią. To wpływa nie tylko na produkcję, ale też dystrybucję, jeśli paliwo będzie drożeć. Opłacalność upraw buraka z tego powodu maleje, a do tego dochodzi rosnący koszt gazu potrzebnego do nawozów. To przełożyło się na spadek areału upraw buraka cukrowego o 25 tys. ha względem ubiegłego roku, pisze w komentarzu prezes spółki Nordzucker Polska Marcin Lechowski. Andrzej Gantner uważa, że ceny cukru nie przekroczą raczej poziomu 6,50 zł. Ze względu na mnogość czynników, które na to wpływają, może stać się to zarówno jesienią, jak i dopiero pod koniec roku. Ekspert podkreślił również, że producenci nie są pazerni - wyższe ceny to dla nich być albo nie być. Jeśli ich nie podniosą, nie pokryją kosztów i zbankrutują. I dotyczy to wszystkich produktów. Niestety, Gantner uważa, że niewiele wskazuje, by sytuacja się unormowała i musimy liczyć się ze wzrostem cen całej żywności. Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie Jednak należy pamiętać, że istnieją pewne rzeczy, których nie wolno robić w Internecie. Należy unikać działań, które mogą być szkodliwe dla innych lub naruszać prawo. Należy również unikać publikowania treści, które są obraźliwe lub naruszające cudze prawa autorskie. Wszelkie próby oszustwa lub wykorzystywania innych do No ale od czego mamy internet? W internecie jest wiele opcji by się ze sobą komunikować i w innych miastach większych i mniejszych są one wykorzystywane przez samorządowców. Trzeba brać z nich przykład. W Szydłowcu łatwo jest spotkać się z burmistrzem lub starostą bo wiadomo kiedy mają dni przyjęć. W internecie lepiej jednak wygląda nasz burmistrz do którego możemy zwrócić się w oficjalnym „pytaniu do burmistrza”, natomiast starosta podał jedynie maila, czemu nie ma „pytania do starosty”? Gdyby tak spróbować wymienić z którym z samorządowców łatwo skontaktować się w internecie, lista byłaby dość krótka: Marek Sokołowski, Paweł Bloch i Marek Koniarczyk to radni do których łatwo znaleźć kontakt w sieci. Marka Sokołowskiego nie trzeba przedstawiać internautom, ponieważ to człowiek od lat prężnie poruszający się w wirtualnym świecie. Dość długo prowadzi swój autorski portal regionalny „Dom na Skale” i chociażby tam w komentarzach można wejść z przewodniczącym rady powiatu w dyskusję. Pan Sokołowski jest również aktywnym uczestnikiem w grupach dotyczących Szydłowca na facebooku. Z racji pełnionej funkcji w radzie powiatu do Pana Marka Sokołowskiego jest również podany e-mail na stronie internetowej szydłowieckiego powiatu Na tym wspomnianym „fejsbuku” całkiem często głos w dyskusjach zabiera radny miejski Paweł Bloch w większości są to dość rzeczowe rozmowy, a nie wymijające puste slogany. Ostatnim, którego trzeba pochwalić jest radny miejski Marek Koniarczyk, który jako jedyny z radnych miasta i gminy Szydłowiec podał swój adres mailowy w Biuletynie Informacji Publicznej. Z doświadczenia wiem, że radny Koniarczyk odpowiada na otrzymane wiadomości całkiem szybko. Słyszałem również, że radny stara się organizować raz na jakiś czas spotkania ze swoimi zwolennikami. Reszta radnych podała jako kontakt ogólny adres rady miasta, tak samo sprawa ma się w powiecie. Jak więc szybko i skutecznie skontaktować się z blisko trzydziestką pozostałych radnych z miasta i powiatu? Uprzedzając głosy, że się czepiam chciałbym zaznaczyć że nie oczekuję by radni podali swoje numery telefonów i nie mogli opędzić się od dzwoniących mieszkańców. Chodzi tylko tutaj o to by iść z duchem czasu, bo przecież dziś w dobie internetu możemy wszystko załatwić przez ten cudowny wynalazek ,trzeba tylko nauczyć się umiejętnie z tego korzystać. Czy jednak to, że samorządowcy z Szydłowca nie biorą udziału w życiu Szydłowca w internecie to oznaka nie wiedzy czy nie chciejstwa ? Nie wiedzy jakoś pod uwagę nie biorę, ponieważ dziś każdy człowiek wie do czego służy internet, a nasi radni nie są przecież tak zaawansowani wiekowo, żeby nie mieć o nim pojęcia. Dlatego pod uwagę biorę to , że po prostu im się nie chce. Sprawiają wrażenie jakby bali się włączyć w dyskusję i wyrazić swoje zdanie. Wielu z nas ciekawych jest jaki pogląd na przeróżne tematy mają „nasi” radni, ale niestety nie jest nam dane tych poglądów poznać. Radnych znamy tylko i wyłącznie ze zdjęć z kiermaszów, zygmuntów czy z Watykanu. Nie wiemy co ten radny myśli, chociażby o tym że skrajnie lewicowe pismo „Krytyka Polityczna” zrobiła w ubiegłym roku w Szydłowcu duży projekt? Stąd niech wypłynie apel do naszych radnych: dajcie się nam poznać, pozwólcie nam ze sobą porozmawiać, nie bójcie się nas „internautów” z Szydłowca. Nie karmcie nas pustymi sloganami, że „internet jest nie dla Was”. Takie podejście może świadczyć tylko o jednym, o braku chęci do rozwoju. Co najważniejsze, dojdźcie wreszcie do tego że to WY jesteście dla NAS , a nie MY dla WAS !!! Co sądzicie drodzy czytelnicy? doczekamy się kiedyś jakiejkolwiek komunikacji internetowej pomiędzy nami a lokalnymi samorządowcami ?
Mówiąc w skrócie, jest to określona przestrzeń na serwerowni. Hosting i domena to najczęściej dwie osobne rzeczy do opłacenia. Nie ma reguły, jeśli chodzi o cenę, bo każdy dostawca hostingu ma swoją. Dopiero po opłaceniu tych dwóch kwestii, strona pojawi się w internecie. W WebWave, nie musisz się martwić o tę kwestię.
No właśnie, dlaczego tak jest i z czego to wynika? Faktem jest, że żyjemy obecnie w erze technologicznej, gdzie każdego dnia powstają nowe systemy, aplikacje czy różnego rodzaju rozwiązania, co jednak nie oznacza, że każda firma musi posiadać własną stronę internetową. Bez tego również może znaleźć się w wynikach wyszukiwania najsłynniejszej wyszukiwarki internetowej, czyli w Google. W jaki sposób? O tym poniżej. Co się dzieje, gdy Cię tu nie ma? Żeby to dobrze zobrazować, warto posłużyć się prostym przykładem: Co robimy, gdy szukamy dentysty, bo nagle rozbolał nas ząb? Zdecydowanie większość z nas od razu sięga po swój smartfon lub siada przed ekran komputera, włącza swoją ulubioną przeglądarkę internetową i wpisuje frazę: „dentysta [tu wpisz swoje miasto]” lub „stomatologia [tu wpisz swoje miasto] i okolice”. Co się wtedy dzieje? Można się łatwo domyślić – wyskakuje lista dentystów, poradni stomatologicznych itd. To jest ten moment, kiedy rozpoczynamy research i zaczynamy czytać opinie, sprawdzamy odległość na Google Maps i wybieramy tego dentystę, który najbardziej może sprostać naszym oczekiwaniom. Analogicznie do tej sytuacji, załóżmy, że prowadzimy jednoosobową działalność gospodarczą jako lokalny szewc. Nie posiadamy swojej strony internetowej, nie ogłaszamy swoich usług na portalach ogłoszeniowych i co najważniejsze nigdy nie wprowadziliśmy do bazy firm Google swojej działalności. Co się wówczas dzieje? Zdecydowana większość potencjalnych klientów nigdy nie skorzysta z naszych usług, bo najprościej rzecz ujmując, jeśli nie ma nas w Internecie, to znaczy, że nie istniejemy. Jak pojawić się w wynikach wyszukiwania? Przede wszystkim warto zacząć od tego, aby dać Google znać, że posiadamy firmę. Ilość opcji, którą możemy wprowadzić do bazy jest mnoga, warto przyjrzeć się kilku najczęściej stosowanym: nazwa firmy, rodzaj prowadzonych usług, lokalizacja, adres strony WWW, mail, telefon, zdjęcia. Gdy już to zrobimy, Google rozpocznie indeksowanie tych informacji, aby mogły się one pojawić w wynikach wyszukiwania. Kolejnym etapem będzie stworzenie kilku prostych wpisów na popularnych portalach ogłoszeniowych. Sama publikacja jest zazwyczaj bezpłatna i to samo tyczy się to dodania naszej działalności do baz Google, co jest dodatkowym czynnikiem, wpływających na naszą widoczność w Internecie oraz w samej wyszukiwarce Google. Nie można zapomnieć również o mocy Social Mediów, z których codziennie korzysta już ponad 3 miliardy osób. Twórcy portali społecznościowych wyszli naprzeciw przedsiębiorcom i oferują możliwość stworzenia profilu firmowego i co najważniejsze, zazwyczaj nie wiąże się to z ponoszeniem jakichkolwiek opłat. Jestem już widoczny w Internecie, co ze sprzedażą? Skoro Google już wie o naszej firmie, na portalach ogłoszeniowych znajduje się oferta wszystkich usług, a w mediach społecznościowych posiadamy profile firmowe, czas przyjrzeć się samej sprzedaży. Otóż Internet jest idealnym miejscem do generowania leadów, czyli potencjalnie zainteresowanych klientów. Co natomiast w sytuacji, kiedy wykonamy wszystkie z powyższych kroków, zauważymy wzrost zainteresowania naszymi usługami, a nadal nie osiągamy lepszych wyników finansowych? Trzeba mieć na uwadze, że sprzedaż w dzisiejszych czasach wygląda zupełnie inaczej niż 20-30 lat temu, kiedy panowało przekonanie „bierz Pan, jak się nie podoba to trudno”. Przez taką postawę, do dzisiaj na słowo „handlowiec” ludzie mają wyobrażenie domokrążcy, który usilnie chce nam wcisnąć coś czego nie potrzebujemy. Aby walczyć z tym mylnie kojarzonym pojęciem, handlowcy dziś starają się być doradcami, rzadziej typowymi „sprzedawcami”. Wsłuchują się w potrzeby i problemy klienta, koncentrując się na tym, aby dostarczyć możliwie najlepsze rozwiązanie. Wniosek jest zatem jeden: jeżeli nie zadbamy o odpowiednią jakość obsługi klienta, sam Internet nie zwiększy nam sprzedaży. Jak widać, może nam pomóc budować świadomość marki, zwiększać potencjalne zainteresowanie, zdobywać nowych klientów, ale to czynnik ludzki ma często decydujące i ostateczne znaczenie. Jeżeli jesteśmy już zatem świadomi tych wszystkich aspektów, nie powinniśmy zapominać o szkoleniach sprzedażowych i ciągłym poszerzaniem horyzontów. Takie warsztaty to spora dawka wiedzy, przekazywana zazwyczaj przez ludzi z wieloletnim doświadczeniem, dzięki czemu możemy uczyć się na błędach innych i na ich przykładzie doskonalić swoje umiejętności. cBIHDp. 401 221 86 491 150 335 381 53 6

czego nie ma w internecie